Większość ludzi spędza dużą część swojego życia w pracy, co za tym idzie również w drodze do i z powrotem. Niektórzy mają pracę pod domem, inni muszą dojechać kilkadziesiąt kilometrów. Ja należę do tej drugiej grupy, co wiąże się z większymi kosztami, ale też ma pewne zalety związane np. z większą różnorodnością widoków za szybą samochodu. Przez ileś lat naoglądałem się wiele wschodów i zachodów słóńca, śnieżyc, ulew, burz, wichur, mgieł i innych cudownych, a czasem groźnych spektakli natury. Do tych cudów należy doliczyć zwierzęta, wiele rozjechanych, ale znacznie więcej tych żywych: latających, siedzących na drzewach czy słupach, biegających po łąkach czy polach uprawnych. Właśnie jedno z takich pól upodobały sobie sarny, gdzie widuję je niemal codziennie. W zimie zbierają się w większe stada, co sprawia że bywało ich na tym polu około setki. Zachęciło mnie to do zapolowania na sarenki, oczywiście bezkrwawo, z aparatem w ręku.

Plan był taki: wstaję godzinę wczęsniej niż zwykle, po drodze zatrzymuję się w lasku, przedzieram się w kierunku pola, fotografuję, następnie jadę do pracy jakby nigdy nic... Budzik zadwonił  o 4:45... Szybkie śniadanie, plecak, aparat do ręki i do samochodu. Przejeżdżając obok pola stwierdziłem z niezadowoleniem, że saren brak. Coś jednak z tą godziną trzeba było zrobić... Zostawiłem samochód, wziąłem aparat, statyw oraz stołeczek i poszedłem na rekonensans. Na skraju pola wypatrzyłem coś w oddali co mogło być zwierzęciem, i to sarnopodobnym. Zrobiłem zdjęcie z użyciem teleobiektywu i rzeciwiście... na polu była jedna sarna! Szedłem skrajem lasu w jej kierunku tak cicho jak tylko umiałem. Niestety sarna pasła się na otwartym polu, zbyt daleko żeby fotografowanie miało jakiś wiekszy sens. Zbliżenie się do niej wymagało wyjścia na otwarte pole, co przy świetnym wzroku zwierzęcia wiazało się z natychmiastową demaskacją. Z pomocą przyszła kupa gnoju usypana pomiędzy mną a sarną. Zostawiłem statyw ze stołkiem i "poszedłem" w kucki ku kupce obornika. Kto próbował ten wie, że nie jest to łatwe. Doszedłem, ale nogi płonęły... Udało się zrobić kilka zdjęć zza naturalnego parawanu, po czym zdałem sobie sprawę, że długo w kucki nie wytrzymam. Klęknąć nie mogłem bo spodnie kościółkowe, choć tego dnia bardziej "pracowe". Zostawienie stołka było wielkim błędem zwłaszcza, że chciałem poczekać jakieś pół godziny na lepsze światło. Decyzja mogła być tylko jedna: idę po stołek! Tylko tak, żeby parawan z obornika cały czas mnie osłaniał. Nie muszę pisać ile kosztowała moje nogi ta operacja..., ale się udało. Nie zostałem zdemaskowany i mogłem wygodnie fotografować i czekać na lepsze światło. Przeszkadzał tylko dźwięk klapiącego lustra, który stresował pasącego się koziołka. Niestety zabrakło cierpliwości i postanowiłem przejść bliżej, wzdłuż fermentującej barykady. Zrobiłem to zbyt szybo, głośno, niezdarnie i zostałem wykryty przez czujne zmysły koziołka. Pozostało zrobić kilka zdjęć białego zadka, i pojechac do pracy.  

 

 koziolek i kupa gnoju 01

 Jest! Na wielkim polu znalazł się jeden koziołek.

koziolek i kupa gnoju 02

Zdjęcie przez obornik.

koziolek i kupa gnoju 03

Nad obornikiem.

koziolek i kupa gnoju 04

Obok obornika.

koziolek i kupa gnoju 05

10 minut później. Światło lepsze, kolory lepsze, mniejsze szumy i na stołku wygodniej...

koziolek i kupa gnoju 06

koziolek i kupa gnoju 07

Zlekceważyłem przeciwnika. Chwila nieuwagi i kilka zdjęć na pożegnianie.

koziolek i kupa gnoju 08

koziolek i kupa gnoju 09

koziolek i kupa gnoju 10

koziolek i kupa gnoju 11

koziolek i kupa gnoju 12

Na koniec zdjęcie mojego sojusznika w walce o lepsze zdjęcia :-)

 

  

1500 Pozostało znaków